9 czerwca 2018
Janusz S. wyłudził ponad dwadzieścia nieruchomości w Warszawie na podstawie sfałszowanych dokumentów. Pomagały mu w tym urzędniczka z Bielan i dwie pracownice sądów.
Choć na
pierwszy rzut oka mechanizm wydawał się podobny, nie jest to kolejny wątek
warszawskiej afery reprywatyzacyjnej. – To był bardziej taki samozwańczy
reprywatyzator. Zwykły kanciarz, który dowiedział się od kogoś, że można zrobić
niezły wałek. Wybierał głównie niezabudowane parcele o statusie N.N., czyli
takie, które nie mają właścicieli albo nie ma o nich żadnych informacji. I na
starych maszynach do pisania i starym papierze preparował materiały, które
imitowały dawne dokumenty. Parę lat tak funkcjonował. Zarobił co najmniej kilka
milionów złotych – opowiada mi osoba znająca sprawę.
Janusz
S. (rocznik 1952), z zawodu technik budowlany, podawał się za prawnika. Zbudował
wokół siebie grupę przestępczą, która wyłudzała bezpańskie nieruchomości. Nielegalny
proceder został odkryty w 2014 r. Proces sądowy trwał blisko trzy lata.
S. został
skazany na 10 lat więzienia (sąd mógł w tej sprawie orzec maksymalną karę łączną
15 lat). Sąd orzekł też obowiązek naprawienia szkody, co oznacza, że osobom, które
kupiły od niego nieruchomości, musi oddać łącznie kilka milionów złotych.
Nieprawomocny wyrok ogłosił w drugiej połowie maja sędzia Michał Piotrowski z Sądu
Okręgowego w Warszawie.
Głównemu podejrzanemu
warszawska prokuratura przedstawiła 26 zarzutów. Oprócz kierowania grupą
przestępczą dotyczą one również oszustwa i przywłaszczenia mienia znacznej
wartości, a także przestępstwa prania brudnych pieniędzy (czyli wydawania
funduszy pochodzących ze sprzedaży wyłudzonych nieruchomości). Szajka
wyłudzająca nieruchomości działała od listopada 2009 r. do maja 2014 r.
Janusz
S. podrabiał akty własności ziemi, fabrykował również postanowienia sądów ze
spraw spadkowych sprzed lat. Używał tam danych osobowych zwerbowanych wcześniej
ludzi, tzw. słupów (dobrowolnie poddali się karze ustalonej z prokuratorem). Na
podstawie sfałszowanych dokumentów S. składał wnioski o założenie ksiąg
wieczystych do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa. Po przejęciu
nieruchomości odsprzedawał je, zazwyczaj po cenie niższej niż ich wartość rynkowa.
Kupcy nie wiedzieli, że nieruchomości mają tzw. wady prawne, i stracili je, gdy
przestępstwo wyszło na jaw.
S.
niewiele by zrobił bez pomocy Małgorzaty K., która pracowała w urzędzie
dzielnicy Bielany jako główny specjalista w wydziale gospodarki
nieruchomościami. Do grupy zwerbował ją w 2012 r. – Wręczył jej co najmniej 40
tys. zł łapówki za dane dotyczące ewidencji gruntów z wewnętrznego systemu
informatycznego. Dzięki temu wiedział, które nieruchomości mają status N.N.,
czyli nie mają hipoteki. Urzędniczce przedstawiono również zarzuty podrobienia
dokumentów poświadczenia dziedziczenia i przenoszenia prawa własności
nieruchomości – opowiada prokurator Łukasz Łapczyński z Prokuratury Okręgowej w
Warszawie, która prowadziła śledztwo w tej sprawie. Kobieta dobrowolnie poddała
się karze. Z Januszem S. współpracowali też urzędnicy z Wawra.
Aby
plan Janusza S. się udał, ten musiał korumpować też pracowników sądów. Edyta W.
z Sądu Okręgowego Warszawa-Praga oraz Katarzyna Ś., starszy sekretarz sądowy z
wydziału ksiąg wieczystych w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa, przyjęły
łącznie kilkadziesiąt tysięcy złotych łapówki za pomoc w legalizowaniu
transakcji.
S.
przejmował nieruchomości, które nie były na topie listy popularności – głównie
niezabudowane, zalesione, wręcz zapuszczone działki. Najbardziej łakomym
kąskiem była ta na rogu Studziennej i Jana Kazimierza – na Odolanach, gdzie
dziś deweloperzy biją się o każdy skrawek ziemi. S. wyłudził też nieruchomości
m.in. przy Kwitnącej, Husarii, Nawigatorów, pomiędzy Czecha a Krawiecką oraz
Tulipanową, a także przy Żółwiej, Rzeźbiarskiej i Dorodnej.
To
nie pierwsza podobna sprawa, w której Janusz S. został skazany. Przed laty za
wyłudzenia nieruchomości trafił do więzienia na sześć lat.