Dziwne przypadki reprywatyzacji w Warszawie: urzędnik, który został kamienicznikiem i karaibski kurator

Iwona Szpala, Małgorzata Zubik 29.04.2016

Kurator z Karaibów, prywatne jeziorko na Gocławiu i budynek przekazany byłemu wicedyrektorowi Biura Gospodarki Nieruchomościami - tak wygląda reprywatyzacja w Warszawie.

Majątki znacjonalizowane dekretem Bieruta można odzyskiwać od połowy lat 90. O nieruchomości zabiegają nie tylko dawni właściciele i ich spadkobiercy, ale też zawodowi kupcy roszczeń reprywatyzacyjnych. To opłacalny biznes - jeśli dobrze trafią, mogą stać się właścicielami adresów wartych miliony. Reprywatyzacja nigdy nie została uregulowana ustawą, miasto oddaje w prywatne ręce kamienice z lokatorami, szkoły i przedszkola, place, parki.

Tydzień temu opisaliśmy, jak miasto oddało grunt przy Pałacu Kultury (można tam zbudować 245-metrowy wieżowiec, eksperci szacują wartość działki na 160 mln zł). Beneficjentami reprywatyzacji zostali: urzędniczka Ministerstwa Sprawiedliwości i siostra mecenasa Roberta Nowaczyka, który prowadził postępowanie zwrotowe, jego współpracownik oraz prawnik zasiadający we władzach Okręgowej Rady Adwokackiej. Ta trójka kupiła roszczenia tuż przed podjęciem przez urzędników decyzji o zwrocie działki. Decyzję podpisał Jakub Rudnicki, ówczesny wiceszef Biura Gospodarki Nieruchomościami (BGN). W podobnym czasie Nowaczyk i Rudnicki stali się współwłaścicielami części ośrodka wypoczynkowego na Podhalu.

Z naszych ustaleń wynika, że Warszawa nie powinna oddawać działki koło PKiN. Bo tę nieruchomość - przedwojenny adres to Chmielna 70 - podczas wojny kupił obywatel Danii. A to jedno z państw, które dostało od rządu PRL odszkodowanie za znacjonalizowane grunty. Zgodnie z umową Duńczycy mogą zgłaszać roszczenia do swojego rządu, Polska nie jest im już nic winna - taką opinię przedstawia Ministerstwo Finansów.

To niejedyna opisana przez nas sprawa, która budzi wątpliwości.

Reprywatyzacja po warszawsku: Urzędnik został kamienicznikiem

O innej było głośno na początku 2014 r. Ujawniliśmy, że Jakub Rudnicki (odszedł z BGN 1 stycznia 2013 r.) przejął budynek z lokatorami przy ul. Kazimierzowskiej na Mokotowie. Rudnicki jako wieloletni dyrektor BGN miał nieograniczony dostęp do informacji o tym, kto ubiega się o zwrot nieruchomości, jak "mocne" ma dokumenty, na jakim etapie jest postępowanie itd.

Jak to się stało, że Rudnicki sam stał się beneficjentem reprywatyzacji? Twierdzi, że nie miał ze sprawą nic wspólnego. Roszczenia kupili od przyjaciółki jego rodzice. Kiedy się o tym dowiedział, miał powiedzieć matce: "Dopóki jestem wicedyrektorem BGN, sprawa ląduje na półce". Ale Rudnicki odszedł z ratusza, przejął od rodziców roszczenia i po pół roku po zostawieniu posady w BGN miał już decyzję o zwrocie budynku na Mokotowie. Tłumaczył się tak: "Miałem dość jako człowiek. Jak oddawałem [nieruchomości], to było źle, choć to jedyna możliwość jak najszybszego uwolnienia się od tej przeklętej zarazy, którą jest dekret [Bieruta]. Jak nie oddawałem, było jeszcze gorzej. Człowiek popada w paranoję. Właściwie nie wie, co ma robić. Dalej okłamywać ludzi, że miasto nie może czegoś zwrócić? Kto nie widział tego, co się odbywa w BGN, nie może nic na ten temat powiedzieć. Nieustanne awantury, spotkania z 80-letnimi ludźmi, u których nienawiść krzyżuje się z rozpaczą. Dziękuję Opatrzności Bożej, że było to roszczenie, bo ta sprawa pomogła mi podjąć decyzję o odejściu".

Dziś Rudnicki prowadzi działalność prawniczą, lokatorom z przejętego budynku założył sprawy o eksmisje. Miejska kontrola w tej sprawie nie wykazała nieprawidłowości.

Jeziorko Gocławskie w prywatnych rękach

O tej sprawie mało kto wiedział, bo jeziorko, choć prywatne, przez lata wyglądało tak samo. Ale w 2014 r. nad wodą zaczęła się budowa mieszkań. Jak inwestor wszedł w posiadanie gruntów? Okazało się, że w końcówce lat 90. biznesmeni, którzy kupili roszczenia, wystąpili o zwrot ziemi. W 2000 r. urzędnicy ówczesnej gminy Warszawa-Centrum oddali ją. Deweloper kupił działki nad brzegiem jeziorka i zaczął budowę.

W 2014 r. pojawiło się kluczowe pytanie: czy wody jeziorka stoją, czy płyną? Bo wody płynące i grunty pod nimi nie mogą być prywatne. Jedne urzędy twierdziły, że jeziorko jest płynące, inne - że woda stoi. Ministerstwo Środowiska stwierdziło: " (...) żaden organ administracji publicznej nie został wyposażony w kompetencje do wiążącego orzekania o charakterze wód i gruntów pod wodami, a tym samym do wskazywania ich właściciela. Dokonywanie rozstrzygnięć w sprawach o określenie prawa własności do wód i gruntów pod wodami pozostaje w wyłącznej właściwości sądów powszechnych". Skierowanie sprawy do sądu sugerowali urzędnicy z Pragi - chcieli, by stwierdził, czy zbiornik nie powinien wrócić do skarbu państwa. Ale prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz nie posłuchała ich rady.

Sprawą zajęła się też prokuratura. Śledczy wystąpili o unieważnienie decyzji o przekształceniu użytkowania wieczystego gruntu pod jeziorkiem we własność. Samorządowe Kolegium Odwoławcze uznało, że doszło do naruszenia prawa, ale decyzji nie unieważniło, bo ziemia została sprzedana deweloperowi, więc doszło do "nieodwracalnych skutków prawnych".

Reprywatyzacja w imieniu nieżyjącej właścicielki

Marek Mossakowski to antykwariusz i znany "kolekcjoner roszczeń". Ma ich kilkadziesiąt. W jednym z pism do sądu napisał: "Posiadam roszczenia do nieruchomości warszawskich, ale nabyłem je w większości w dawnych latach, wszelkie te roszczenia nabywane [były] zawsze w udziale i za kwoty od 100 zł do 1 tys. zł (z przewagą transakcji po 100, 200, 300 zł)".

Aby przejąć nieruchomość, trzeba mieć w ręku roszczenia wszystkich właścicieli lub ich spadkobierców. Ale nie do każdego można dotrzeć. Wtedy pomocny jest kurator, którego ustanawia sąd. Marek Mossakowski odnalazł się i w tej roli. Jako kurator zaginionej Fani Ajzensztadt, która miałaby dziś 107 lat, starał się o kamienice na Pradze-Północ. Kobieta miała prawa do Floriańskiej 8, Białostockiej 10/12, Ząbkowskiej 9, Targowej 66 i Jagiellońskiej 14. Urzędnicy dowiedzieli się, że Ajzensztadt zmarła w latach 70. Ratusz próbuje odkręcać reprywatyzację części z tych kamienic, inne zwroty wstrzymał.

Urzędnicy nie wykazali się podobną czujnością przy innej sprawie Mossakowskiego. To zreprywatyzowany w 2012 r. budynek z lat 60. pod adresem Hoża 25a. Udane śledztwo przeprowadzili za to lokatorzy. Odkryli, że BGN zwracając ziemię z blokiem, przekazał też w prywatne ręce fragment przedwojennej ulicy. A ulica nigdy nie była prywatna. Lokatorów nikt w BGN nie chciał słuchać. Dopiero w 2014 r. (to rok wyborów samorządowych) pomagają im lewicowi politycy, włącza się też prokuratura. Miasto w końcu występuje do SKO o unieważnienie własnej decyzji.

Plac Defilad za boisko

Roszczenia reprywatyzacyjne do boiska przy ul. Foksal skupił Maciej Marcinkowski. Według BGN jego prawa do działki są doskonale udokumentowane. Zbliżają się wybory samorządowe w 2014 r., więc PO ogłasza, że ochrona szkół to priorytet. Biznesmen oświadcza, że może wymienić się z miastem na grunty, a dyrektor BGN Marcin Bajko przekonuje radnych, że to jedyny ratunek dla boiska.

Rada Warszawy głosuje "w ciemno", bo projekt uchwały o wymianie gruntów z Marcinkowskim mówi o dwóch działkach na pl. Defilad i jeszcze jednej, tajemniczej parceli. Ujawniamy, że Marcinkowski wybrał ją sam, to rarytas - parking przy pomniku Kopernika. Biznesmen chce tam odbudować Pałac Karasia. Dwie działki na pl. Defilad i ta przy pomniku Kopernika są więcej warte niż boisko, więc Marcinkowski ma dopłacić.

Kilka miesięcy później jego mecenas mówi, że uchwała o zamianie gruntów przyjęta przez radnych "już nie obowiązuje".

Kwiecień 2015 r. Sympatyk stowarzyszenia Miasto Jest Nasze czyta na stronie internetowej Ministerstwa Finansów, że większościowy współwłaściciel spółki Robur, do której przed wojną należał teren dzisiejszego boiska przy Foksal, dostał już odszkodowanie (był obywatelem USA, jednego z krajów spłaconych przez rząd PRL). Ministerstwo sprawdza kolejnego współwłaściciela Robura, obywatela Francji. Zwrot boiska został zawieszony.

Kurator z Karaibów

Roszczenia do 460 m kw. chodnika i trawnika u zbiegu Marszałkowskiej i Królewskiej (gdzie przed wojną stała kamienica) skupili Maciej Marcinkowski i jego syn. Miasto było o krok od oddania im gruntu, dając wiarę dokumentom, które dostarczyli. Ale jesienią 2014 r. przez polskiego adwokata zgłasza się do BGN mieszkający w USA syn spadkobiercy, którego pominięto w postępowaniu zwrotowym.

Jak do tego doszło? Marcinkowski odnalazł tylko jednego z licznych współwłaścicieli przedwojennej kamienicy. Resztę zastąpili kuratorzy. Jednym z nich był... S. Bartlett z Saint Kitts i Nevis, czyli raju podatkowego na wyspach Morza Karaibskiego. Przysłał pocztą pełnomocnictwo dla mec. Andrzeja Muszyńskiego, reprezentującego biznesmena. Dalej on prowadził sprawę.

Postępowania dotyczące Królewskiej toczyły się w sądach. Na jedną z rozpraw sąd wzywa urzędników z ratusza. Nikt nie przychodzi. Muszyński wyjaśnia sądowi: "Dyrekcja Biura Gospodarki Nieruchomościami, jak wynika z rozmowy przeprowadzonej przez pełnomocnika z radcami prawnymi, kierownikiem oraz dyrektorem, nie jest zainteresowana udziałem w postępowaniach dotyczących przedmiotowej nieruchomości i tego rodzaju spraw".

Wróćmy do mieszkającego w USA syna spadkobiercy. Muszyński przyznał, że wiedział o jego istnieniu, a nawet chciał skupić jego roszczenia, ale kontakt się urwał.

Miasto na razie nie wydało gruntu w prywatne ręce.

Zagubieni spadkobiercy

W 2013 r. ratusz ogłasza, że działające przy ul. Twardej jedno z lepszych gimnazjów w Warszawie musi się przenieść. Tu również roszczenia ma Maciej Marcinkowski. Przedwojenne działki, o które stara się biznesmen, biegną przez środek szkoły.

Jesienią 2014 r. sprawa ma się ku końcowi. Ponieważ BGN z powodów technicznych nie może podzielić gimnazjum - a bez tego zwrot nie jest możliwy - chce mieć działkę wspólnie z biznesmenem. Trwają targi o pieniądze (Marcinkowski musi spłacić dwie trzecie wartości szkoły) oraz przygotowania do aktu notarialnego.

W lutym 2015 r. zgłasza się pominięta spadkobierczyni mieszkająca w USA. Jej polski adwokat chce wznowienia reprywatyzacji. Ratusz wycofuje się z aktu notarialnego z Marcinkowskim, a ten pisze, że "dokłada wszelkich starań, aby znaleźć wszystkich prawowitych spadkobierców". Dyrektor BGN Marcin Bajko też jest zdziwiony obrotem sprawy oraz długą bezczynnością spadkobierców. - Dlaczego przez tyle lat nie zatroszczyli się o własny majątek? - pytał w "Wyborczej".

Postępowanie w tej sprawie trwa. Dziś mecenas Andrzej Muszyński informuje, że jego klient wyszedł już na prostą - spłacił pominiętą spadkobierczynię.

Reprywatyzacja w rodzinie Waltzów

Noakowskiego 16 to dawna nieruchomość rodziny Stanisława Likiernika, oficera AK, jednego z ostatnich żyjących członków Kedywu, pierwowzoru bohatera powieści "Kolumbowie. Rocznik 20" Romana Bratnego. Ale Likiernik nie ma szans na zwrot, bo budynek wyłudził oszust. Kamienicę kupił od oszusta późniejszy mąż ciotki Andrzeja Waltza (męża prezydent Warszawy).

Sprawa oszustwa umknęła urzędnikom prezydenta Lecha Kaczyńskiego, którzy w 2003 r. Noakowskiego 16 zwrócili m.in. Andrzejowi Waltzowi i córce prezydent miasta. Ci w 2006 r. sprzedali dom z lokatorami spółce, która podniosła czynsze.

Kilka lat później dokumenty sąsiedniej kamienicy na Noakowskiego, również wyłudzonej, badali urzędnicy Ministerstwa Budownictwa. W aktach IPN przeczytali o oszuście: "Największą jego aferą była sprawa kupna 4 domów na ul. Noakowskiego [również pod nr 16] rzekomo w 1940 r. za milion złotych od pełnomocnika właścicieli Żydów, którzy wyjechali". Zachowało się też sądowe zabezpieczenie powództwa skarbu państwa z 1948 r., który żądał m.in. unieważnienia sfałszowanych transakcji. Oszust dostał pięć lat więzienia. Śladów tej afery nie zapisano jednak w księdze wieczystej.

Sprawa wróciła przed wyborami samorządowymi w 2014 r. Opisał ją m.in. tygodnik "wSieci". Hanna Gronkiewicz-Waltz mówiła wtedy, że nie wiedziała o wydarzeniach z lat 40. I dodała: "Nie ma do dziś żadnego dowodu, że nabycie kamienicy odbyło się z naruszeniem prawa". I dalej: "Uważam, że zawarcie aktu notarialnego zamknęło sprawę. Gdyby były jakiekolwiek wątpliwości, urzędnicy w 2006 r. nie wydaliby nieruchomości". Zapowiedziała pozew wobec "wSieci". Nigdy go nie złożyła.

<< powrót do poprzedniej strony