Jak
znikają nasze śmieci? Biznes dzikich śmieciarzy
Dominika
Olszewska
09.07.2011 aktualizacja: 2011-07-08 21:48
Nielegalne
składowisko śmieci przy ul. Staniewickiej
Fot.
Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta
W
Warszawie działa ogromne śmieciowe podziemie. - Prawie bez żadnych nakładów
można zgarnąć grube pieniądze - słyszymy. Firmy zarabiają, fałszując dokumenty,
a potem nielegalnie wywożąc odpady na tereny pofabryczne, do lasów, na
żwirowiska.
Fot.
Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta
Nielegalne
składowisko śmieci przy ul. Golędzinowskiej
Fot.
Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta
Nielegalne
składowisko śmieci przy Świderskiej
Fot.
Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta
Nielegalne
składowisko śmieci przy ul. Golędzinowskiej
Fot.
Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta
Nielegalne
składowisko śmieci przy Świderskiej
ZOBACZ
TAKŻE
Mamy
dwa lata na dogonienie Europy. Zdążymy? (02-07-11, 16:00)
Rewolucja
w śmieciach już dziś. Z zyskiem dla Warszawy? (01-07-11, 06:00)
Gdańsk
lepszy od Warszawy. Radzą sobie ze śmieciami (13-06-11, 10:00)
-
Każdego roku tysiące ton śmieci ze stolicy lądują w zwykłych dołach - mówi
Krzysztof Kawczyński z Krajowej Izby Gospodarczej. - To powszechna praktyka. I złoty biznes.
- Powiem pani, jak to działa. Ale anonimowo, bo jeśli dowiedzą się, że to ja,
zrobią krzywdę mojej rodzinie - zastrzega pan Janusz, pracownik jednej z
warszawskich firm śmieciowych. - Ten interes jest świetny i prosty jak drut.
Wysypiska nielegalne, ceny dumpingowe
Oficjalne pozwolenia ratusza na odbiór odpadów w Warszawie ma 129 spółek
i przedsiębiorstw, a na czasowe magazynowanie - aż 180. Kilka z nich, w
środowisku nazywanych "dużymi śmieciarzami", ma własne zakłady
utylizacji odpadów, nowoczesne śmieciarki i legalne miejsca składowania. Reszta
to maleńkie firemki zatrudniające kilku, kilkunastu pracowników. To właśnie
część tych "małych śmieciarzy" robi na odpadach interes, tyle że
nielegalny.
Wygląda to tak. Jedna, dwie osoby rejestrują firmę śmieciową w urzędzie. Kupują
kilka używanych ciężarówek. Dzierżawią grunt, najchętniej od miejskich lub
państwowych spółek ("państwowi rzadziej sprawdzają, co się na ich terenie
dzieje, więc łatwiej ukryć prawdziwą działalność"). Najlepiej, gdy
otaczają go drzewa, zasłania budynek albo hałda piachu. Oficjalnie to działka
do segregowania odpadów. Faktycznie - składowisko. Firma rozsyła do spółdzielni
mieszkaniowych czy przedsiębiorstw budowlanych atrakcyjną ofertę odbioru
śmieci. Cena jest zwykle dwukrotnie niższa niż te u dużych graczy. Szybko
znajdują się więc chętni. Bo wszyscy chcą płacić jak najmniej. Odebrane odpady
"mali śmieciarze" zwożą na wynajętą działkę.
Legalne firmy za przyjęcie tony śmieci żądają od 220 do 250 zł. Połowa tej sumy
to opłata marszałkowska, czyli obowiązkowy podatek za składowanie odpadów.
Nieuczciwi "mali śmieciarze" większość z nich wyrzucają do dołów w
ziemi. Nie płacą tego podatku, dlatego mogą proponować dumpingowe ceny. - Na
legalne wysypiska wywozimy ok. 30-40 proc. śmieci. Chodzi o to, by w razie
kontroli mieć jakieś papiery - wyjaśnia nasz informator. - Resztę, gdy już
uzbiera się spora górka, co parę miesięcy za grosze wywozimy do dołów: w
żwirowniach, lasach, na opuszczonych terenach fabrycznych. Za każdym razem
staramy się gdzie indziej, by nie zostawiać śladów. Nasza firma przy 700 tonach
śmieci zarabia miesięcznie ok. 110 tys. zł na czysto.
Dekonspiracja wliczona w biznes
Według naszych informatorów w Warszawie jest kilkanaście dzikich składowisk.
Ich prawdziwe zagłębie to Tarchomin na Białołęce, nieopodal budowanej trasy mostu Północnego.
Jedziemy na jedno z nich. Adres: ul. Świderska, teren byłej fabryki domów. Zza
drzew wyłania się wielka góra śmieci. Przybytku pilnuje kilku groźnie
wyglądających mężczyzn.
Akurat zajeżdża zielona ciężarówka z logo firmy KLON-r. Na stronie internetowej
reklamuje się: "Zawsze czyste nasze miasto". Chwilę później zjawia
się właściciel firmy Dariusz Szumacher. - Niech pani o nas nie pisze - zaklina.
- Jeśli pani mnie ujawni, strzeli mi pani w kolano. Będziemy musieli się stąd
zwinąć.
Drugi adres - Golędzinowska na Pradze. I druga góra śmieci. Usypano ją na
odludnym terenie, przy rozjeździe kolejowym. Śmieci wysypuje tu firma Eko
Bilans, choć oficjalnie odbywa się w tym miejscu tylko sortowanie. - Nie mam
zgody, żeby to leżało na placu - przyznaje jej szef Tomasz Drzazga. - Ale niech
pani podejdzie do tego po ludzku.
Z dzikimi wysypiskami nikt nie walczy. - Nie mamy informacji, ile ich jest w
mieście. Tym zajmują się straż miejska i dzielnice - mówi Agnieszka Kłąb z
biura prasowego ratusza.
- Przez ostatnie dwa lata nie spotkaliśmy się z przypadkiem nielegalnego
składowiska usypanego przez firmę śmieciową - twierdzi Monika Niżniak,
rzeczniczka straży miejskiej.
Bernadeta Włoch-Nagórny, rzeczniczka Białołęki: - Nic nam
nie wiadomo o składowiskach przy Świderskiej. Zażądamy jak najszybszego ich
usunięcia.
Pracowników firm śmieciowych to nie przeraża: - Dekonspiracja jest wliczona w
ten biznes. Gdy zostajemy ujawnieni, grzecznie sprzątamy po sobie. A potem
wynajmujemy nowe miejsce i interes kręci się od nowa - kwituje nasz informator.